To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Fundacji Warta Goldena
Forum organizacji pomagającej psom rasy Golden Retriever w potrzebie.

PSY FUNDACJI - BARI - 189

Aga i Toru - 2014-02-10, 14:24

Bariku - szczęściarz z ciebie!!!!

Grażynko - życzę wam samych szczęśliwych i radosnych chwil!!!

Ola i Habs - 2014-02-10, 15:06

Grażynko, i co ja mam napisać? Cudo, cudo i jeszcze raz cudo. Czytając Twoje wpisy mam wrażenie, że czas zwalnia, zatrzymuje się w miejscu, widzę oczami wyobraźni Waszą sielankę i sielskie życie. Dla mnie jesteś koneserką chwil życia codziennego. Mam wrażenie, że przez tempo życia, jakie jest na chwilę obecną, coś mnie omija, coś przelatuje mi przez palce, a czas ucieka nieubłaganie. Cieszę się, że dzięki Tobie uświadamiam sobie, że czasami warto zwolnić, zatrzymać się na chwilę i cieszyć się trwającą chwilą. Dziękuję :)

A Tobie Barusiu gratuluję, że trafiłeś do tak fantastycznego domu :)

goldenek2 - 2014-02-10, 20:38

Grażynko.... życzę Wam bardzo długiej i tej tak wyjątkowej przyjaźni .....
Grażyna i Bari - 2014-02-15, 00:03

Dziękujemy razem z Barutkiem za ciepłe słowa. A Tobie, Oleńko, chciałam powiedzieć, że zazwyczaj ludzie w wieku powiedzmy dojrzałym oceniani są przez tych nieco młodszych jako nietoperze, co to nic nie widzą, nic nie słyszą, a wszystkiego sie czepiają..I wiem, co mówię, bo z racji "posiadania" 2 synów i z racji profesji, na codzień otaczam się młodością... Ale tak naprawdę jest tak, że my-ci nieco starsi, więcej widzimy, więcej słyszymy i jesteśmy bardziej tolerancyjni... Wy, w natłoku codziennych spraw, często nie macie czasu, by przystanąć i posmakować "chwilę życia codziennego" (jak to określiłaś). My mamy świadomość, że tego czasu na delektowanie się życiem, jego chwilami, mamy coraz mniej...I dlatego, być może, staramy się więcej widzieć, dokładniej usłyszeć tą uciekającą chwilę i zdecydowanie mniej się czepiać tzw. "pierdół". Mówię oczywiście za siebie, ale tak to czuję. W moim wieku ptaki ładniej śpiewają (kiedyś ich tak nie słyszałam), niebo i słońce są ładniejsze niż jeszcze 20 lat temu, deszcz i zimno jest do zniesienia...A u nas na wsi (mimo, że jestem tu od kilkudziesięciu lat elementem napływowym, z pochodzenia mieszczuchem) pięknie muuuczą krowy, cudnie nawołują gospodarzy kury, gdy zniosą jajo i śpiewnie budzi mnie rano kogut sąsiada. I z ogromną sympatią, podziwem i często potrzebnym Wam, młodym, zrozumieniem patrzę też na Was i opowiadam o moim Barutku, o moich stawach, łabędziach, o naszym tylko z pozoru sielsko anielskim życiu, choć na codzień jest ono niemiłosiernie szybkie, bardzo pracowite i bardzo wymagające... Słuchajcie ptaków, patrzcie w gwiazdy, miejcie marzenia i ....kochajcie zwierzaki. No i ... "lubcie" choć trochę nietoperze....My też bywamy fajni... A nade wszystko kochajcie siebie i tego kogoś...Dziś przecież WALENTYNKI ! WSZYSTKIEGO DOBREGO, KOCHANI :serce:
Rufiakowa Amcia - 2014-02-15, 09:16

Pani Grażynko, jak zwykle pięknie Pani pisze. I trafia Pani w sedno tego, co ostatnio "przerabiam" w swojej głowie.
Grażyna i Bari - 2014-03-02, 19:17

Ja tam sobie gadu-gadu w tematach innych, a opowieść o psie, który szczęśliwym się stał i szczęście to dał innym leży odłogiem… A więc wróćmy do noworocznych postanowień (takich, co to w tysiącach polskich – i nie tylko – domów) zostało złożone. A więc pierwsze, to adopcja kota. To już mamy za sobą. Franio jest cudnym przyjacielem Barutka, ale o nim opowiem przy innej okazji. Teraz może o kolejnym mocnym postanowieniu. Otóż w Sylwestra zawiązaliśmy z Barutkiem klub, stowarzyszenie (zwał jak zwał), którego zadaniem statutowym jest przestrzeganie wagi należnej członków. Otóż w sytuacji, gdy waga Barutka (i moja również) idzie systematyczne w górę, poprzysięgliśmy stać na straży tego, by nasza łączna masa nie przekroczyła 100kg. Mąż był świadkiem składanego przez nas ślubowania (oczywiście obśmiał się, jak norka i bardzo mocno powątpiewa w skuteczność naszych zobowiązań), ale my traktujemy sprawę bardzo poważnie !!! Baruś osiągnął już 34,5 kg żywej wagi i tym samym spowodował, że graniczna, łączna nasza waga została przekroczona!!!!!
Zaświeciło czerwone światełko, wyje syrena alarmowa…!!! Oczywiście zwalam winę na Barutka, bo to on został prezesem klubu, ale on się tłumaczy, że pan dr pozwolił mu do 35 kg…. A więc znikąd pomocy!!!!! Winą zatem zostałam obarczona ja, a ponieważ w Sylwestra sprawa się rypła, „trza” przystąpić do procesu, który zwie się zrzucaniem wagi. Niby nic, a jakże trudne dzieło.... Każda z Was, która choć raz w życiu stanęła przed faktem, kiedy stojąc przed lustrem udaje się, że ten ktoś naprzeciw to na pewno nie ja – wie, co autor ma na myśli… A więc słowo się rzekło, kobyłka u płotu... Barutku, ratuj chłopie !!!!! i nie bierz na grzbiet ani deko więcej, bo cóż będzie warte moje słowo i ile kg więcej, z powodu Twojej niefrasobliwości, przyjdzie mi zrzucić ????? Problem bierze się stąd, żem wzrostu nieco wyrośniętego krasnala ze starszaków i moja faktyczna waga jest „nieco” wyższa niż mi należna i ta, która wynika z różnicy 100kg minus Barusine 34,5kg !!! Nie ma zmiłuj, trzeba się wziąć za robotę, a Barutek wie, że nie wolno mu już ani pół kilograma wrzucić na swój grzbiet….. Pomysłem Barusia na naszą wspólną niedolę jest przyjęcie do klubu Dianusi z jej 16,5 kilogramami i jednocześnie zwiększenie naszych łącznych limitów do 120 kg. To byłoby już coś, ale świadek naszych Sylwestrowych postanowień, czyli mąż już węszy podstęp i coś pomrukuje, że kombinujemy i że to mało uczciwy wybieg… A my z Barutkiem myślimy jeszcze dalej… Może by też do klubu przyjąć Franka i zwiększyć łączną dopuszczalną wagę klubowiczów do 130 kg…? To już byłyby jakieś rozsądne rezerwy, no nie? Póki co jednak zmniejszyliśmy z Barutkiem dawkę wprowadzanych kalorii, a zwiększyliśmy dystans spacerowy. Baruś wprowadza do swojego jestestwa tylko 300g łososia z ryżem, mnie zaczęła obowiązywać dieta 1200kcal. Pan natomiast, szczupłej postury całe życie będąc, uważa, że wyolbrzymiamy problem z tym niedojadaniem, bo przecież żadna to sprawa… wystarczy 2 dni nie zjeść kolacji i nie ma kilograma… Ale to człowiek z innej bajki. My z Barutkiem wiemy, że utrzymanie wagi należnej wymaga sporo wysiłku i wyrzeczeń…. Dobrze, że mamy swój klub i że możemy liczyć na wzajemną pomoc. I oczywiście damy znać kiedy alert przestanie obowiązywać i łączna waga spadnie poniżej 100kg. Będzie ciężko, ale damy radę… Baruś obiecał mi, że dołoży wszelkich starań, boć przecież przyjacielem moim jest….
Może późnym wieczorem uda mi się wkleić kilka zdjęć z ostatniego, dzisiejszego spaceru… Teraz Barusiowi trzeba zapodać zapychacza, czyli ulubione przez niego jabłuszko, a sobie jogurcik z otrębami… No cóż, taki to los tych, co to mają ogólne takie tendencje… Nie ma zmiłuj… :lol: :lol: :lol:

Spajkowa Ewa - 2014-03-02, 20:01

To ja dolaczam do klubu i zwiekszam tym samym limit do 200 kg. to daje solidna rezerwe :mrgreen:

Moim skromnym zdaniem dieta 1200 kalorii to samobojstwo. 1600 i ruch powinna dac lepsze, a co najwazniejsze dlugodystansowe efekty. Przy 1200 efekt jojo jest wysoce prawdopodobny.

Grażyna i Bari - 2014-03-02, 20:10

Zapraszamy serdecznie, Ewuniu! A 1600 kcal to dla takiej młodzieży, jak Ty! Kobitki w moim wieku mają już dużo mniejsze zapotrzebowanie kaloryczne i jeszcze wolniejsze spalanie. Awięc niestety tylko 1200 kcal, 5 posiłków dziennie i ok. 1/2 godz. intensywnego ruchu dziennie (tu przydają się spacery z prezesem (mam na myśli Barutka). Nie ma zmiłuj :mrgreen:
Spajkowa Ewa - 2014-03-02, 20:28

W takim razie trzymam kciuki! Mi po dzieciakach zostaly 4 kilogramy :oops: umowa byla taka, ze Spajus chudzinka je ode mnie zabiera, ale cos poszlo zle, bo jemu przybylo, a mi zostalo :mysli:

Skoro Prezes juz jest, to Spajo zglasza sie na skarbnika. Szczegolnie jesli wartosciami beda suszone uszka wolowe lub podroby. On sie doskonale nimi zaopiekuje :mrgreen:

Grażyna i Bari - 2014-03-02, 21:10

A więc jest nas już 6. Witamy zatem, a Barutek cieszy się, że Spajkuś będzie w zarządzie...
Martyna i Boski - 2014-03-03, 14:15

hahahahaaaa, ale się uśmiałam :rotfl: uwielbiam noworoczne postanowienia :) !!

chętnie Wam pomogę, ale raczej w formie trenera, przegonie po pobliskich trasach spacerowych, po pagórkach a nawet górach, dopilnuję diety i gwarantuję linię osy ;) .

Ja w weekend i tak dokonałam cudu, bo po piątkowym koncercie do rana, w sobotę cały dzień jeździłam po okolicznych górkach, w a niedziele kolejny raz zaliczyłam nasze piękne Beskidy :) , i powiem wam coś szczerze... NIE MA TO JAK RUCH!! Możecie jeść warzywka i wypijać jogurciki ligth :P ale bez aktywnego trybu życia cudów nie będzie. Ubolewam tylko, że mój Boszczuść nie daje rady :/ , ale i tak kondycję znacznie mu wzmocniłam, na początku spacerki były po 15 minut, dzisiaj Boski obiega cały Cieszyn w 4h :rotfl: :rotfl:

Grażyna i Bari - 2014-03-10, 20:22

Dziś przeżyłam ogromny stres. Syn znalazł u Barusia wbitego pod pachą kleszcza !!! Baruś "przed naszą erą" trzykrotnie przechodził babeszjozę !!! Incydenty udokumentowane, omówione z weterynarzem, który w przeszłości miał go w opiece. Kleszcz zameldował się u Barutka mimo tego, że od kilku dni nosi obrożę Kiltix. Przerażenie, panika...!!! Natychmiastowa konsultacja u prowadzącego weterynarza i uspokojenie. Ponoć na naszych terenach niesłychanie rzadko zdarzają się chore kleszcze, ale i tak za ok. 2 tygodnie zrobimy Barutkowi kontrolny test. Przy okazji dowiedziałam się,że można zbadać takiego nieproszonego gościa... Trzeba go tylko zanieść do weta(nawet martwego), już oni wycisną z niego wszystkie dane, co on za jeden... Kochani, zakładajcie już obrożki, wróg nie śpi, w tym roku dużo wcześniej! Pozdrawiamy, trzymajcie kciuki, żeby było dobrze :cry:
goldenek2 - 2014-03-10, 20:29

Grażynko, nie panikuj.... obserwacja psa oraz miejsca po kleszczu. Będzie ok.
Grażyna i Bari - 2014-03-10, 20:55

Wiem, wiem, Beatko, ale ta przeszłość Barusia... Nie jeden już raz uczestniczyłam w bliskich spotkaniach trzeciego stopnia z udziałem kleszczy i moich psów, ale dziś moja panika, wiem, była zupełnie irracjonalna. No cóż, to takie kobiece (nie powiem babskie) zachowanie... Czasem fajnie być babą, jest się wtedy usprawiedliwioną... Będzie dobrze... Dziękuję Beatko :lol:
Spajkowa Ewa - 2014-03-10, 23:13

fuj. dobrze, ze mam meza i to on jest "kleszczowym" w naszej rodzinie. Pajaki, myszy, szczury i inne talatajstwo, nie robia na mnie wrazenia, ale kleszczami brzydze sie niesamowicie. W zyciu nawet jednej sztuki nie wyjelam. Gdyby Rafala nie bylo, to pewnie lecialabym do weta usuwac delikwenta :-|

Barutku, duzo zdrowka Ci zycze. W koncu jako Prezes musisz trzymac piecze nad wszystkim, by sie czlonkowie klubu nie rozbestwili ;)

Grażyna i Bari - 2014-05-15, 23:27

Dawno nas tu nie było, dużo spraw, mało czasu… Doba ma tylko 24 godziny… Dziasiaj Barutek stracił swojego fana, przyjaciela, prawie brata… Dzisiaj odszedł od nas nasz kochany Franuś.. Cieszyliśmy się nim, a on swoim nowym życiem tylko 4 miesiące. Był cudnym kotem… Baruś go uwielbiał… Uczył go zabawy, uczył go zasad panujących w naszym domu, tajnych zakamarków w naszym ogrodzie, uczył go, że na naszego zaprzyjaźnionego kosa nie wolno mu polować… uczył gdzie śpi jeż i którędy wraca się do domu, kiedy pani woła…Uczył go nowego, szczęśliwego życia… Dziś na pożegnanie wylizał mu cały pyszczek… Choroba nie dała naszemu Franusiowi żadnych szans ... Umarł z powodu śmiertelnej wirusowej choroby kotów, która była czkawką jego przeszłości… Nie dała szansy ani jemu, ani nam, Barutkowi na to, by czynić mu to życie sielanką… Był taki kochany…. Oczywiście umierał głaskany i przytulany przeze mnie… Śpi sobie teraz w naszym ogrodzie… O tych 4 miesiącach przyjaźni Barusia z Frankiem napiszę potem, kiedyś… Teraz tak zwyczajnie musimy się po prostu wypłakać...
goldenek2 - 2014-05-16, 08:08

Grażynko.... bardzo Wam współczuję....
[*] dla Franusia.

Rufiakowa Amcia - 2014-05-28, 22:34

Oj, bardzo mi przykro :( Barutek na pewno był dla Franka wspaniałym nauczycielem. Mam nadzieję, że kudłacze gdzieś w środku wiedzą, że tak się czasami układa... Że Franek wcale nie chciał Barutka porzucić :(
Grażyna i Bari - 2014-05-28, 23:05

Dziękujemy za pamięć. Gdy tylko wygospodaruję "chwilkę" wolnego wieczorem opowiem o Barutkowo-Franusiowej rodzącej się przyjaźni... Obiecuję! I o tym, co u Barusia, o jego wielkim sercu, wyrozumiałości... i o mojej do niego miłości... Tylko, niech się to, co mam teraz na głowie i ciele pokończy, bo jakoś ta doba nie chce się wydłużyć... Póki co zapewniam, że go uwielbiam i że całym moim jestestwem czuję, że Barutek moje uczucie odwzajemnia... :lol: :lol:
Grażyna i Bari - 2014-07-17, 14:05

Witajcie po ogromnie długiej przerwie. No cóż, doba ma tylko 24 godz. I w tak krótkim czasie trzeba zmieścić wszystko, niczego i nikogo nie zaniedbując…
Oczywiście śledzę na bieżąco losy złotych psinek, ale ta współczesna choroba zwana „brakiem czasu” nie pozwala na systematyczne dzielenie się obserwacjami mojego Barutka. Nareszcie jednak wolna chwila na napisanie o nim zdobyta, a przecież opowiadanie o tym cudnym psie jest takie przyjemne… A wydarzyło się przez te kilka miesięcy tak wiele, że nie wiem od czego zacząć ten kolejny rozdział „Barutkowego” pamiętnika. Najlepiej od momentu, gdzie zrobiłam (z konieczności) przerwę. A więc mamy marzec… Wszyscy się cieszą, że nadchodzi wiosna, że zaczynają wcześniej niż zwykle pojawiać się malutkie pączki na magnoliach, a my? My (czyli ja i mąż) jedziemy na południe kontynentu w poszukiwaniu śniegu. Znaleźliśmy, wzmocniliśmy kondycję fizyczną, naładowaliśmy akumulatory… Ale to wszystko okupione było rozstaniem z moim Barutkiem. Było to dla mnie bardzo trudne, jako że pierwszy raz Baruś zostać miał bez nas. Gdyby nie fakt, że nie mogliśmy go zabrać, bo musiałby całymi godzinami być sam - wzięłabym go ze sobą. Został zatem w domu pod troskliwą opieką szwagrostwa, którzy specjalnie dla niego do nas zjechali. Szwagier miał dbać o jego kondycję psycho - fizyczną, szwagierka o papu, witaminy, leki … Oczywiście były codzienne relacje telefoniczne, ale i tak tęsknota zżerała mnie okrutna. I niby wg relacji wszystko było dobrze, ale zastaliśmy po powrocie Barutka cięższego o cały kilogram (a przecież został - jak pamiętacie - prezesem klubu trzymającego wagę) i bardzo rozleniwionego, powolnego. Właściwie całymi dniami podsypiał. Na spacery chodził bardzo niechętnie i bardzo szybko (po ok. 30 minutach) wyraźnie miał spaceru dość. Początkowo myślałam, że to wynik tęsknoty, braku poprzedniego rytmu dnia, rozleniwienia… Ale kiedy powrót do poprzedniej aktywności nie następował, a Baruś sprawiał wrażenie coraz bardziej znużonego i mało zainteresowanego zabawami, pokładał się w czasie spacerów, by odpocząć(?), pojechałam z nim na badanie kontrolne. Zrobiliśmy przede wszystkim ukg, żeby wykluczyć jakąś niedomogę sercową. Badanie wyszło bardzo dobrze, więc kamień spadł z mojego serca. Badania laboratoryjne też dobre za wyjątkiem.. No właśnie.. Niestety okazało się, że bardzo mocno „siadła” znów tarczyca, choć wydawało się, że będzie z nią na jakiś czas spokój, bo Baruś bardzo dobrze zareagował przecież na euthyrox. Pan dr wysnuł teorię, że być może rozstanie i tęsknota spowodowało ponowne „rozchwianie się” Barutkowej tarczycy. Musieliśmy zwiększyć dawkę na 2 x dziennie po 500 mcg euthyroxu i poczekać na efekty. Wyniki kontrolne po 6 tygodniach pokazały poprawę, więc zmniejszyliśmy dawkę na 2 x po 450 mcg euthyroxu. I znów Barusia obserwujemy. Pan doktor zalecił również nie forsować Barutka na siłę i przy pierwszych objawach zmęczenia kończyć spacery. Baruś na spacerach nadal wytrzymuje max.ok. 40 – 50 minut, po tym czasie kładzie się i prosi oczkami, żeby wracać do domku. Nie pomaga bardzo ruchliwa na spacerach Dianusia, moje zachęty do zabawy, prowokujące smaczki… Nie i koniec, „ja chcę do mojego domku, do mojego ogrodu, do moich pluszaczków”. Bardzo mnie to martwi, bo przecież Barutek ma dopiero 4 lata… Stopniowo, ale bardzo wolno jego kondycja wzrasta, ale nie jest to pies z dużą aktywnością. Powiedziałabym nawet, że nawet nie ze średnią. Baruś nigdy nie był psinką z „hade-hade”, jak mówi moja wnusia. Jest to typ kontemplującego melancholika, który zamiast gonić z Dianką uciekającą do lasu sarenkę, woli usiąść i obserwować, jak jej to idzie. Przekrzywiając pociesznie główkę śledzi spacerującą obok niego wiewiórkę, a wtedy, gdy Dianka wpada z impetem do stawu, bo tam właśnie płynie w jej kierunku łabędź, albo kaczki – Baruś zda się jej mówić „wyluzuj malutka, woda jest taka zimna, a one wcale nie będą się z tobą bawić, siądź na brzegu i popatrz ze mną jakie one są ładne”… A tak poza tym to Barutek jest psem, który bawi się tylko w domu lub w naszym ogrodzie. Spacery traktuje od samego początku pobytu u nas jak bardzo poważną pracę. Idzie zawsze swoim rytmem, cały czas węszy, przystaje tylko, by poobserwować coś co akurat zwróciło jego uwagę. I jest wtedy mocno skupiony. Zawsze czekam aż skończy swoje obserwacje, bo widać są one dla niego bardzo ważne. Koło napotkanych psów przechodzi dając im do zrozumienia, że gdyby tylko miał więcej czasu to mógłby się z nimi zaprzyjaźnić, ale właśnie ma inne ważne sprawy na głowie. Na agresję psów reaguje mocnym przytulaniem się do mnie. Dianusia jest jego zwiadowcą, to ona ma za zadanie „przewąchanie” jakimi intencjami kieruje się nadchodzący „stwór”, a w razie czego Baruś ma pewność, że ona go zawsze obroni. Czasem, ale z rzadka, uaktywnia się rozrywkowo na spacerach Ma wtedy napady psiej głupawki, które nie wiemy od czego zależą. Mówimy, że ten układny, pracowity młodzieniec na chwilę wyrwał się ze swojego zakładu pracy, zapomniał o jego regulaminie. Tyle, że w tym jego zakładzie on sam jest dyrektorem, który ten regulamin tworzy i sam jest również pracownikiem, który się do tego regulaminu stosuje. On niczego również nie narzuca Dianusi. Ona na spacerach rządzi się swoimi prawami, ale wiem, że dla nich obojga tylko wspólne spacery mają pełną wartość. Uwielbiam być tą trzecią na naszych „wychodnych”, bo tak naprawdę to te moje psinki mnie właściwie wyprowadzają z domu, dbając o stosowną dla mnie dawkę ruchu na świeżym powietrzu. Jak to dobrze, że są… Ale wracając do Barusia… Jego zabawy z innymi psami mogą odbywać się tylko w Barutkowym ogrodzie lub w domu. Tu czuje się pewnie i tylko tu zabawa jest możliwa. Baruś jest bardzo zdolnym psem, łatwo i chętnie się uczy, ale to on wyznacza czas „godziny lekcyjnej”. Po dzwonku - koniec nauki i żadna siła, żaden smaczek nie zmusi go do zostania „po lekcji”. Koniec… i kropka… Idzie po swojego pluszaczka (ostatnio jest to kaczuszka), zabiera ją do swojego legowiska i „dajcie mi spokój, chcę odpocząć, nie chce mi się teraz z wami gadać”. Gdybym jednak wydała mu wtedy jakieś inne, pozalekcyjne polecenie, to posłusznie je wykona… nawet bez przekupstwa smaczkowego. Nadal nie lubi łóżek, kanap, foteli… Wie też, że nie wolno „wychciewać” przy naszych posiłkach, nie może jednak opanować ślinotoku (ślina leje się wartkim strumieniem) na widok marchewki, jabłuszka, kalarepki, pietruszki i nawet sałaty zielonej i kapusty pekińskiej. To bardzo dla mnie wygodne, a dla niego zdrowe, smakowite zapychacze. Dzięki nim, mimo małej aktywności fizycznej, udało się pozbawić Barusia tego nadmiernego kilograma i powrócić do wagi 35 kg.
Baruś nigdy nas nie liże, ani po twarzy, ani po rękach (wszystkie nasze poprzednie psy uwielbiały to robić, a my im tego nie zabranialiśmy). Jest jeden, jedyny wyjątek, kiedy wyczuje, że ktoś z nas trzyma lub trzymał w ręce choć odrobinkę czekolady. Wyczuje zawsze i wszędzie !!! Ponoć w przeszłości namiętnie ją zjadał (?????). Tylko wtedy chce wylizać z ręki nawet najdrobniejszy zapach tej czekolady…
Wiem, że Barutek nie będzie nigdy żywiołowym psem, którego wszędzie pełno. Nie wiem, czy kiedykolwiek namówię go na wejście do wody. Nie każdy golden taki sam. To tak, jak wśród nas ludzi. Niech ten mój kochany, piękny, melancholijny złociak zostanie sobie takim nieco innym goldenem, takim spokojnym, zrównoważonym czworonogiem, który uwielbia wieczorami słuchać kumkania żab, długimi minutami obserwować motyle na budlei, podążać ostrożnie za jeżem bez płoszenia go i pomrukiwać po swojemu na przechadzającego się obok kosa. Taki pies właśnie zaprzyjaźniony jest z naszą Dianusią, takiego uwielbiał nasz Franuś… Taki wysłuchuje z uwagą moich opowieści po powrocie z pracy, taki milczy ze mną, kiedy chcę odpocząć, taki zasypia wieczorem na mojej stopie i czeka na mnie rano pod sypialnią ze swoją żółtą kaczusią… Taki pies jest członkiem naszej rodziny … Taki jest mój Baruś…
Na dzisiaj dość, ale to z racji zaległości… Dużo jeszcze zostało do opowiedzenia, ale to, aby nie zanudzić czytających, zostawiamy na „potem”…
Mam sporo zaległych i aktualnych „Barusiowych” zdjęć. Jak tylko znajdę następną wolną chwilkę pochwalę się moim dżentelmenem… Obiecuję. I napiszę też... Jak już odpoczniecie po tej sporej dzisiejszej dawce nowości…

Spajkowa Ewa - 2014-07-18, 10:53

Witamy Prezesa i życzymy duuuuuuuuużo zdrówka :buzki:
Kamila i Oskar - 2014-07-18, 11:47

Nareszcie jakies wieści :)
- czekamy na zdjęcia i dalsze opowieści z Barusiowego pamiętnika

Iza Tutisowa - 2014-07-18, 12:02

Fajnie czytać ten Barusiowy pamiętnik :)
Ola i Habs - 2014-07-18, 15:38

A ja już nie mogę się doczekać Barusiowych zdjęć :)
Barbara - 2014-07-20, 15:22

Dołączę się do oczekiwania na fotki :)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group